W sobotnie wieczory w radiowej dwójce słuchać można audycji Jacka Hawryluka zatytułowanej „Kto słucha nie błądzi. Płytowy Trybunał Dwójki”. Muzykolog zaprasza do jury zazwyczaj trzy wybitne osobowości świata muzycznego powierzając im ocenę kilku interpretacji wybranego utworu. W trzech bądź czterech rundach jurorzy w finale wyłaniają ich zdaniem najlepszą. Do końca słuchacze i krytycy trzymani są w napięciu, nie wiedząc, kim są wykonawcy.

My, miłośnicy audycji dzielnie im sekundujemy starając się wyłonić własnego pupila, chociaż nasz werdykt nie liczy się. Bo i jak?

Chętnie słucham tego programu, dającego mi możliwość poznania (fragmentarycznego) kilku wykonań tego samego utworu i sprecyzowania własnego poglądu. Ale jeszcze bardziej zachwycają mnie, zaskakują, zadziwiają argumenty poszczególnych jurorów. Czego oni nie słyszą, jakich kryteriów nie stosują – a to rubato nie jest rubatem, albo legato nie jest legatem, a to oddech zbyt krótki, szesnastki zbyt wolne, ósemki za szybkie, menuet za skoczny, nastrój ponury…

I jeszcze wrócę do tytułu – „Kto słucha nie błądzi” – często błądzę, jeśli tak określimy brak zgodności moich werdyktów z tymi jury. Drugi człon „Trybunał” gwarantuje niezawisłą, niezależną, samodzielną decyzję każdego z jurorów. Pod warunkiem, że…

Ostatniej soboty (25tego listopada) na wokandę trybunału powołana została sonata e-moll na skrzypce i fortepian Wolfganga Amadeusza Mozarta, nr 21, w katalogu dzieł kompozytora pozycja 304. Jurorami byli skrzypaczka i pedagog Agata Szymczewska, dyrygent i kompozytor Wojciech Michniewski oraz Andrzej Sułek – dziennikarz i muzykolog.

Już od pierwszej rundy zastanowiła mnie zgodność ocen dotyczących pierwszego wykonania. Te same słowa, te same argumenty, taka sama ocena. Mnie też ono bardzo się podobało: wyjątkowo śpiewny dźwięk skrzypiec, umiar w stosowaniu środków wyrazu, idealne tempo, błogość… Podobnie w drugiej i trzeciej rundzie – pierwsze wykonanie traktowano wyraźnie z wielką estymą, nikt nie próbował być adwokatem diabła, nie padło słowo krytyki. Nawet wtedy, kiedy ostatnie takty wygrane zostały zaskakująco głośno i żywo, według mnie bez uzasadnienia. Tego jeszcze nie było w Trybunale Dwójki.

Pierwsze wykonanie zwyciężyło.

I co w tym dziwnego? Niby nic, tylko okazało się, że wszyscy trzej jurorzy od pierwszego taktu wiedzieli kto gra. Nie, nie było niedyskrecji. Wykonawczyni Anne-Sophie Mutter jest tak rozpoznawalna, a zarazem stoi tak wysoko na piedestale, że żaden z szanownych jurorów nie ośmielił się nawet zażartować. Przy tej świadomości każde inne wykonanie nie miało szansy.

Czy ten werdykt był niezawisły? Niezależny? W jakim stopniu zadecydowała tu kreacja, a w jakim nazwisko? Jaką szansę mają wszyscy inni świetni artyści mierząc się z geniuszem? Jaką ma sztuczna inteligencja?