Zamieszkałam w Nałęczowie. Powoli poznawałam miasteczko, jego osobliwości, jego czar.

Zaznałam spokoju w tym wirującym świecie.

Już po latach zatrzymał mnie na ulicy młody człowiek: Co jest ciekawego w Nałęczowie? Mężczyzna zadający mi to pytanie nie wyglądał na takiego, którego zainteresowałyby trzy kraniki z wodą mineralną w palmiarni. Raczej tor wyścigowy dla Harleyi, ale Nałęczów nie ma go w ofercie.

No może genius loci… – wycedziłam przez zęby spuszczając głowę, jakby brak jakiegokolwiek toru wyścigowego był moim niedopatrzeniem. Aaaaaa – mężczyzna zawiesił głos. Kiedy znów spojrzałam w górę mężczyzny już nie było. A miałam mu jeszcze tyle do powiedzenia o pisarzach, o filozofach, którzy tu przebywali, o koncertach, które się odbywają… Jego strata – pomyślałam po chwili zastanowienia.

Genius loci, duch miejsca – może być opiekuńczy. Niewidoczny dla oczu, kapryśny, nie z każdym flirtuje, nie każdemu daje się poznać. Czy wszyscy bywalcy Nałęczowa poddawali się jego urokowi? Bolesław Prus, Władysław Tatarkiewicz z pewnością tak, Stefan Żeromski, Henryk Sienkiewicz – raczej nie. Dziś trudno dociec, czy to oni zignorowali czar miasteczka, czy genius loci ich zignorował.

Genius loci – co się tak naprawdę na niego składa? Co sprawia, że miejsce uważane jest za jedyne w swoim rodzaju? Na pewno natura, na pewno architektura. Ale skąd ta energia? Ten błogostan? Ta lekkość? Czy genius loci rzeczywiście przypisany jest miejscu – to sposób w jaki miejsce oddziałuje na nas, czy może nam – to sposób, w jaki my odczuwamy miejsce? Ulegając sugestii? Zbiorowej ? Ile czasu potrzeba, żeby go odnaleźć, w miejscu, w sobie?

Izabella